"Wiem na pewno , że tak jest ponieważ tak mi się wydaje"

sobota, 4 sierpnia 2012

1 część relacji z VII edycji Militarnego Rajdu Zadaniowego 24h Commando

Chwilowy brak mojej pisaniny spowodowany jest moim byczeniem się na urlopie w okolicach Gorców i Pienin.
"Ubiegałem" tu już nieco materiału na kolejne wpisy, które zamieszczę po powrocie do Krakowa

Ale, zanim to nastąpi, by moje poletko nie leżało odłogiem, zamieszczę pierwszą część sprawozdania z Rajdu 24h Commando.

Czym jest Rajd? Posłużę się cytatem ze strony organizatora:
Formuła Rajdu opiera się na marszobiegu na orientację. Na trasie dwuosobowym drużynom przyjdzie zmierzyć się z różnego rodzaju zadaniami i przeszkodami. Wymagająca marszruta i szeroki wachlarz konkurencji wyłoni najbardziej wszechstronny zespół. Zadania Rajdu obejmują swoim zasięgiem takie dziedziny jak: strzelectwo, ratownictwo, sporty wodne, survival, nawigacja, pokonywanie przeszkód ...
Była to 7. edycja zawodów, która odbyła się w dniach 28-29 maja 2011 w niedalekiej odległości od Poznania. Wystartowałem tam w barwach Formacji Śląsk - grupy paramilitarnej do której mam zaszczyt należeć. Trasa piesza wynosiła ok. 70km, dystans wodny 8km.
Wszystko zaczęło się w muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie...


Start: 10:00, na kopii statku w muzeum Fiedlera.
Zadanie: odszukać na terenie muzeum odpowiedzi na ok. 8 pytań
.

Pierwszą znajdujemy od kopa, jest na tablicy informacyjnej na statku. Po resztę trzeba się już nabiegać. Kilka odpowiedzi znajdujemy szybko. Z innymi idzie ciut wolniej. Jeszcze jakaś wycieczka właśnie wtedy władowała się do budynku muzeum. Ja na bezczelnego podpytuję pracownika muzeum, który akurat się napatoczył. Bardzo nam pomógł.
Ze wszystkimi odpowiedziami lecimy do orgów. Mamy koordynaty!
No i na samym początku daję ciała, bo podupiły mi się kierunki na mapie i zaczęliśmy lecieć w przeciwną stronę. Na szczęście szybko naprawiamy nasz błąd i z resztą Formacji biegniemy wzdłuż rzeki na następny punkt, czyli...

Kajaki.
Startujemy spod mostu. Dostajemy koordynaty w górze rzeki. Dużym ułatwieniem jest to, że trzeba u organizatora potwierdzić, czy wyznaczyło się dobre współrzędne. Plecaki na polecenie orga zostawiamy. Biorę małą wodę i mapę. Wrzucamy na siebie kapoki, znosimy kajak do wody i jazda! Slalomami... spowodowanymi tym, że przez pierwsze kilka minut siłowałem się ze sterem, którego jak się okazało, nie było :>
Ponadto, był to mój "pierwszy raz" w kajaku. Na początku nie idzie mi to wachlowanie wiosłem. Ochlapuję się kilka razy, zaczepiam często o piórko Gryzlaka. Powoduje to wymianę "uprzejmości" między nami.
Ale po pewnym czasie łapiemy wspólny rytm, wyrabiam się.
Na rzece wyprzedza nas kilka drużyn ale nie zamartwiamy się tym. W końcu docieramy do "portu".
Nowe współrzędne. Musimy dupić ok. 3km do następnego punktu. Gryzly poznaje namiary na...

Park linowy.
Na ten punkt biegniemy jeszcze z Marynarzem i Marzanem. Po drodze lekka zamota. Nie możemy się zdecydować, czy biec wzdłuż strumyka ścieżką (tak jak Yszek i Paton), czy dalej jezdnią, którą poleciało dwóch zawodników przed nami. Wariant ze strumykiem wygrywa. I dobrze wybraliśmy. Po chwili ukazują się nam słupy parku linowego. Tuż przed wejściem na obiekt jestem za Marynarzem, ale przecież rywalizujemy, prawda? Wyrywam naprzód i oznajmiam orgowi numer naszej drużyny. Jesteśmy pierwsi w kolejce.

Krótkie przeszkolenie i wchodzimy na pierwszą przeszkodę. Gryzly wchodzi pierwszy. Ze wszystkimi zadaniami radzi sobie świetnie. Paton z Yszkiem, którzy dotarli o wiele wcześniej przed nami, idą jak burza. Ja lezę w miarę dobrze, aż dochodzę do szczególnego rodzaju przeprawy linowej...
Która mnie dosłownie miażdży. Wszystko w tym parku jest już rozwiertuchane i luźne. Pętle z liny przy przenoszeniu ciężaru ciała z jednej stopy na drugą podjeżdżają wysoko. Nie mogę uwolnić stóp z pętli. Prawdopodobnie tam załatwiam sobie kontuzję biodra, która mocno da mi się we znaki w dalszej części rajdu.
Obcierając ramiona o stalowe linki pełznę do końca. Udało się. Następne etapy parku są już łatwe.
Końcowy zjazd, podbieg do oczekującego Gryzlaka i...

Znowu kajaki.
Wracamy do "portu". Bez przygód docieramy na miejsce, wybieramy sobie lepszy pojazd, wiosła i kapoki. Mamy się udać w dół Warty póki nas ktoś nie przejmie. Nam to pasuje. Na luzie płyniemy z prądem, gadając o pierdołach.
Mijamy most, spod którego wystartowaliśmy. Luzik się skończył jakiś czas temu gdy okazało się, że ktoś nas goni. Prześciga nas jakaś drużyna albo dwie, nie pamiętam już. Widać jak ktoś z brzegu pod lasem macha do nas. Czyli kolejny punkt i koniec kajakowej laby. Tuż przed przybiciem do brzegu wyprzedzają nas Marynarz z Marzanem. Dzięki temu mamy okazję zobaczyć jak Marzan bierze niezamierzoną kąpiel.
Wyciągamy kajaki na brzeg, dostajemy z powrotem plecaki. Żrę batona, nawadniam się. Gryzly czyni podobnie. Czekamy.
Obserwujemy jak sobie radzą inni na kolejnym punkcie, którym jest...

Rozpoznanie typów broni i kamuflażu.
Czekamy i czekamy... 2 drużyny przed nami dostają karniaki, jakieś przebieżki i kary czasowe. Mija chyba pół godziny. Zdążyliśmy udzielić jeszcze małego wywiadu jednemu z orgów z kamerą.
W końcu nasza kolej.
Podchodzimy. Zadanie: rozpoznać typy kamuflażu i broni.
Z kamuflażem radzimy sobie dobrze. Z bronią idzie nam jak po maśle. Rozkładanie kałacha i p99 też poszło gładko.
Kolejne koordynaty, będę nawigował. Udajemy się w dół rzeki w okolice...

Małego bajora.
Docieramy bez przeszkód na wyznaczone miejsce, biegnąc szlakiem. Org każe nam czekać przy samochodzie dostawczaku. Gryzly wkurza się o to, że straciliśmy 30 min w stosunku do poprzedzającej nas drużyny na punkcie z bronią, mimo, ze na kajakach mieliśmy stratę do nich może 2 min. Ja optymistycznie twierdzę, że może się to później wyrówna. Jednak jak czas pokazał Gryzlak miał rację. Punkt z bronią był to jeden duży zgrzyt w b. dobrej organizacji Rajdu.
Na dłuższe dywagacje nie ma czasu. Podchodzi do nas ktoś z obsługi i daje nam do rozwiązania łamigłówkę, żeby się nam nie nudziło. Dwa złączone ze sobą w przemyślny sposób elementy metalowe, które trzeba rozłączyć (bez użycia siły ;>). Mamy na to pół godziny. Gość nie zdążył od nas nawet odejść a Gryzly już wręczył mu oba, rozdzielone elementy. Skubana bestia.

W końcu podbiegamy na właściwy punkt. Jeden z nas ma, tak jak stoi, podpłynąć na dętce od traktora do 7 baniaków na powierzchni bajora i przedyktować to co tam znajdzie partnerowi z drużyny.
Oddaję Grylemu mapę i wskakuję na dętkę. Pływam od baniaka do baniaka. Jest mi błogo. Szczegółowo dyktuję Gryzlemu, to co było na nich nagryzmolone. Nazwiska aktorów, jakieś symbole graficzne. Nie pomijam niczego, sądząc, że te informacje przydadzą się w dalszej części rajdu. Niestety myliłem się. Nikogo z orgów nie interesowało czy uśmiechnięta buźka miała oczka z kropek czy z kółeczek.
Z żalem wychodzę z wody. Ociekam nią, ale to dobrze. Będę miał zapewnione chłodzenie. Przyda się, bo następny punkt jest położony ok. 6km w linii prostej na wschód. Będzie trochę biegania.

Szybko ustalamy marszrutę. Wybiegając z punktu spotykamy Marzana i Marynarza. Mimo,że byli przed nami na punkcie z bronią, musieli się pogubić w drodze na kolejny punkt i teraz maja do nas sporo straty. No cóż. Ces't la vie...

Zdjęcia organizatorów z Rajdu:
zdjęcia 1
- zdjęcia 2
- zdjęcia 3


Link do naszej galerii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz