"Wiem na pewno , że tak jest ponieważ tak mi się wydaje"

czwartek, 16 sierpnia 2012

Bieg pod Radziejową 2012.

Jak postanowiłem, tak zrobiłem.
Pobiegłem pod Radziejową.

Przyjechałem do Piwnicznej trochę za wcześnie, by mieć pewność, że zdążę się zapisać na zawody.
Udało się bez problemu. Cud miód i orzeszki.


Atmosfera przed startem była taka sobie. W lekkiej mżawce snułem się trochę bez sensu w okolicy startowej. Urozmaiceniem oczekiwania była obserwacja przygotowań do turnieju w piłce kopanej na boisku obok oraz innych biegaczy.
Dużą przyjemność dało mi obserwowanie kilku "cyborgów" podczas zakładania "pancerzy". Kolejne warstwy super odzieży, pasy, bandoliery z buteleczkami z płynem, nerki itp. Neat.
Jeszcze większą przyjemność sprawiało mi wyprzedzanie ich na trasie ;>

Tak a propos. Firmy produkujące cały ten sportowy chłam mają łeb na karku. Naprawdę.

Przykładowo: sprzedajmy ludziom spodenki i kurtałki do biegania w których nie ma ani jednej kieszonki. Następnie za ciężkie pieniądze oferujemy biegaczom "niezbędny" szpej do noszenia tych wszystkich rzeczy, które z powodzeniem można by powkładać do nieistniejących, niestety, w "stroju biegowym" kieszeni.

Nie dziwota, że tak zakręceni ludzie pytają mnie na treningach: "A ty gdzie masz strój biegowy?"
Odpowiadam, że chciałbym ich zapytać o to samo.
A biznes się kręci :).

Dla ścisłości: wystąpiłem w spodenkach z kieszeniami i plecakiem (o zgrozo!) rowerowym z wkładem od camelbacka. Dodatkowo czapka z daszkiem + gps + fotoaparat. Buty i koszulka termo z Kalenji.

Ale dość już hejtowania. Każdy biega jak lubi i w czym lubi.

To były moje pierwsze prawdziwe zawody w biegu górskim. Mam skłonności do nadmiernego odwadniania się podczas wysiłku, więc na wszelki wypadek nalałem do camelbacka 1,5 litra izotonika, licząc na to, że jeśli wychłeptam swój zapas, to uzupełnię płyny na którym z punktów nawadniania na trasie.
To była bardzo dobra decyzja. Napitku wystarczyło na cały wyścig a pełna samowystarczalność pozwoliła mi urwać trochę cennych sekund i wyprzedzić kilka osób, które zwalniały/zatrzymywały się przy punktach z wodą.



Wystartowaliśmy o 11:00. Początkowe kilometry przetruchtaliśmy asfaltem i praktycznie po płaskim. Po kilkunastu minutach minutach trasa odbiła w prawo i zaczął się podbieg, a następnie, dla większości zawodników, w tym mnie, marsz pod dość konkretne wzniesienie.
Konkretne, ale nie tragiczne.





Po pewnym czasie zaczęło się  nieco wypłaszczać i wbiegliśmy w chmurę.


Napierałem, systematycznie, powolutku wyprzedzając konkurentów aż do, bodajże, 11 kilometra gdzie zaczął się zbieg. Tu już nie było czasu na robienie zdjęć. Trzeba było pędzić w dół, uważając na to, gdzie się stawia stopy na błotnisto-kamienistych ścieżkach, oraz jednocześnie zważać na oznaczenia trasy, która w kilku miejscach potrafiła nieoczekiwanie odbić w którąś stronę od głównego szlaku.

Nota bene, w mojej przytomności, kilku zawodników pomyliło się w jednym z takich miejsc i stracili trochę czasu naprawiając swój błąd. Wołałem za nimi, ale nie wiem czy ktoś z nich mnie usłyszał.


Trochę szkoda, że organizatorzy nie pokusili się o puszczenie zawodników tą samą trasą, ale w przeciwnym kierunku, ponieważ zbieg wiódł terenem trudniejszym i bardziej stromym. Gwarantowałoby to ciekawszą walką na podbiegu :).
Może w przyszłym roku tak będzie.

Do mety dobiegłem z pełną prędkością. Pamiątkowy medal, oddać chipa, ubrać się w coś cieplejszego, umyć, najeść się posiłkiem regeneracyjnym wliczonym w opłatę za imprezę i nawodnić.

Mój czas to 2h,23min,07s brutto. Chyba nieźle jak na gościa mającego generalnie wywalone na plany treningowe, diety biegacza oraz niestroniącego od mocniejszych trunków i od słodyczy ;>.




Nastrój wokół biura zawodów nadal ponurawy z powodu przybierającego na sile deszczu. Mógłbym jechać już do domu, ale chciałem zostać na ceremonii rozdania nagród, ponieważ jest to w dobrym tonie, a poza tym skrycie liczyłem, że uda się mi coś wygrać w losowaniu. Płonne nadzieje!

Miałem więc jeszcze sporo czasu aby uskutecznić spacer nad Popradem, podczas którego zająłem się gapieniem na polujące czyżyki, obserwowaniem pozostałych biegaczy i strzelaniem fot.






Galopada po kretowiskach coraz bardziej mi się podoba, więc nie omieszkam "uświetnić" swoją osobą: MOUNTAIN MARATHON 2012, edycja 4 - Bieg na Stare Wierchy (973 m)



1 komentarz:

  1. Gratulacje! No to pogoniłeś! Świetny czas! A pomyśleć, że na początku byłam nawet przed Tobą... (to długie w różowym to ja;)

    OdpowiedzUsuń