"Wiem na pewno , że tak jest ponieważ tak mi się wydaje"

sobota, 25 sierpnia 2012

"A man doesn't need a home, all he needs is a shelter."



We wstępniaku przechwalałem się, że skrobnę coś o urokach życia w Krakowie. Najwyższy czas bym to uczynił, bo blog już chwilę istnieje a wpisy, jak dotąd, dotyczą jedynie lotonia po krzokoch.

Jednak, by zebrać materiał do tekstu, bez wspomnianego wyżej biegania nie obyło się. 
Połączyłem przyjemne (trening) z pożytecznym, aczkolwiek niezbyt miłym (i zdrowym) przebywaniem w pewnych rejonach mojego miasta.

O samym biegu rozpisywać się nie będę, wspomnę tylko, że warunki pogodowe były średnie... Już po chwili zaczęła mi zalewać szczypiąca oczy mieszanka potu, soli i krzemionki, co dodało rumieńców całej wyprawie.

Lenistwo skłoniło mą osobę do skorzystania z linii kolejowej w celu skrócenia sobie drogi. Skacząc po podkładach kolejowych niczym pasikonik napotkałem widok, który wprawił mnie w rozterkę.
Mianowicie, z jednej strony torów znajdowała się stadnina koni, a po przeciwnej stronie Całkiem Fajna Koparka grzebiąca coś przy nasypie.

Każdy Prawdziwy Mężczyzna (do których z pewnością się zaliczam) wie, że Całkiem Fajna Koparka stanowi niemożliwy do zignorowania obiekt. Obowiązkowo należy chwilę chociaż obserwować jej pracę, wyobrażać sobie siebie jako operatora CFK, sfocić Ją, jednym słowem: ADOROWAĆ
Niestety miałem ograniczony czas i musiałem szybko wybrać żer dla swego fotoaparatu.

Wybrałem koniki. Ostatecznie w mieście łatwiej spotkać CFK niż stadko zadbanych nieparzystokopytnych. Liczyłem skrycie na to, że zwierzaki docenią mój poświęcenie i ustawią się jakoś fotogenicznie.
Doceniły:

Zajście to jednocześnie zasmuciło i uspokoiło mnie. Jednak nie jestem bohaterem "Truman Show" i świat nie kręci się wokół mnie i moich zachcianek. 
Ruszyłem więc w dalszą drogę.

Już bez przygód dotarłem do głównego celu podróży. Jest to jedno z miejsc, gdzie jak w soczewce skupia się większość cech Krakowa, które sprawiają, że wcześniej czy później opuszczę to miasto (mam nadzieję, że raczej wcześniej niż później ;>).
Mowa o osiedlu "Gotyk" przy ulicy ks. Meyera.
Obrazek zastępuje ponoć tysiąc słów. 

Zdjęcia trzech z wszystkich czterech dróg dojazdowych do osiedla:




Oraz jedynej asfaltowej, łączącej się z al. 29 listopada:


W każdym normalnym kraju/mieście najpierw buduje się drogi, kanalizację, ustala komunikację oraz inną niezbędną infrastrukturę, a dopiero potem stawia się budynki. U nas robi się to troszeczkę inaczej.

Warto dodać, że na terenie blokowiska (które nadal się rozbudowuje) nie ma PRZESTRZENI, bankomatu, szkoły, domu kultury, boiska z prawdziwego zdarzenia, obiektów sportowych itp. zbędnych bzdur.

Za to są takie niezbędne elementy jak:

- pośrodku osiedla, na "skromnej" działce, znajduje się bunkier alias Parafia Rzymskokatolicka Chrystusa Króla z równie"skromną" siedzibą proboszcza. Dzwonnica bunkra przewyższa niektóre bloki.



Dowiedziałem się na miejscu od mieszkanki osiedla, że "czarni" pokazują kto tu rządzi i dzwony napier... co ranka budząc każdego śpiącego w okolicy, niezależnie od tego czy chce tego czy nie.

- ogrodzenia, ogrodzenia wszędzie




W perspektywie mamy:

- jeszcze więcej bloków
- północną obwodnicę Krakowa, która swym łagodnym rykiem będzie kołysała mieszkańców osiedla Gotyk do snu
- może jeszcze jeden kościółek?

To osiedle to katoghetto w czystej postaci.


Dlaczego takie (po)twory budowlane w ogóle powstały i nadal powstają?
Odpowiedź:


Fragment filmu Alejandra Jodorowsky'ego "The Holy Mountain"

Polecam oglądnąć cały film, np. tutaj:



Tyle Gotyku.

Jeszcze perełki (może w przyszłości opiszę je dokładniej).

Rogatki Krakowa, czyli miłych gości ze stolicy witamy kiełbachą i syfem:



Taki balkon (w pasażu, w bloku) to rozumiem, przynajmniej na głowę nie pada:

Oraz prawdziwe cacuszko. Pseudoparczek na Żabińcu:



Nietrudno się domyślić, że ten skrawek zieleni ostał się tylko dzięki linii wysokiego napięcia pod którą się znajduje.



Kilka ławek, brak koszy, trochę śmieci, pokruszone kamulce zamiast porządnej alejki. Miłe uszom brzęczenie sieci energetycznej, plus okazjonalny delikatny łoskot przejeżdżających obok pociągów towarowych. Wszystko to razem tworzy prawdziwie piknikową atmosferę. Czy czegoś więcej potrzeba do szczęścia?
Może tylko przearanżowania infrastruktury do wymogów przepełnionych inwencją i chęciami lokalsów:



Ja już nazywam ten park parkiem Barei.

Jest to park na miarę naszych "krakoskich" możliwości.

A może prościej byłoby przemianować Kraków na Barejów? :>
Bo patrząc na to co się w tym mieście odpier... to nasze kochana władzuchna najwyraźniej się szykuje do takiej operacji.

Chociaż nie. Adekwatniejsze byłoby: "Barejaland". Miasto-lunapark. Podpowiedź dla UMK:
1. Ogrodzić wysokim murem
2. Sprzedawać reszcie świata bilety wstępu do tego cyrku za grubego dolara
3. ???
4. PROFIT!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz